>>>RokPolski-Luty

Wojciech Goniowski  
in Rok Polski

Rok Polski; Luty

PROCH JESTEŚ

Na Nowy Rok dnia przybyło zaledwie „na barani skok", natomiast w lutym panowanie mroku jest znacznie skrócone. Koniec zimy co dzień bliższy, toteż gospodynie kończą spiesznie roboty zimowe, na które później czasu nie stanie. Schodzą się wieczorami, by gromadnie prząść lub drzeć pierze. Prząśniczki znane są przeważnie ogółowi z pieśni Moniuszki lub bajki o śpiącej królewnie.

W tej ostatniej nowi redaktorzy starego wątku mylą uparcie wrzeciono z kołowrotkiem, mimo że różnica między tymi dwoma przedmiotami jest ogromna. Kołowrotek to postęp, mechanizacja, nowomodny wymysł, podczas gdy prząślica z wrzecionem stanowią narzędzie używane przez ludzkość tysiące lat temu, równowieczne z krzesiwem lub sierpem i - podobnie jak tamte - niezmienne. Cywilizacja nic nie mogła dodać do śliskiego, gładkiego kształtu wrzeciona, mogła go tylko naśladować.

Przędzenie wrzecionem stanowi wciąż jeszcze obowiązującą umiejętność wiejskiej kobiety w wielu okolicach Polski. W Beskidzie Zachodnim do niedawna narzeczony ofiarowywał swej przyszłej pięknie rzeźbioną prząślicę.

Prząślica ma kształt prosty, jak wszystko, co się wynurza ku nam z zapomnianych głębin czasu. Deska z wprawionym u jednego jej końca słupkiem półtora łokcia wysokim. Wokół słupka prządka umieszcza pęk lnu, czyli kądziel, przywiązując ją wysuszoną skórą węża lub węgorza. Tandetne namiastki w postaci ceraty czy woskowanego papieru nie zastąpią skóry gada, mocnej i giętkiej. Włókno wysuwa się spod niej lekko i posłusznie. Prząślica stoi na ławie, prządka przysiada deskę, lewą ręką skubie kądziel, podbiera, poddaje, puszcza   w dół, gdzie już furczy wrzeciono obracane niezawodnym gestem prawej dłoni.

Zwieszone na nici, miga, wiruje coraz szybszymi obroty, nawijając na sobie cienką, równą nitkę. Umieć pięknie prząść - to powód słusznej dumy. Więc też każda wieczornica stanowi ciche zawody, rozgrywki, eliminacje.

Furczeniu wrzecion towarzyszy pieśń. Śpiew lepiej pasuje do tej pracy niż opowieść, bo zdarza się, że jeśli bajka ciekawa, palce nieruchomieją z wrażenia, wrzeciono staje i nić się urywa.

Inaczej podczas „szkubaczki", czyli darcia pierza. Stosy lekkiej bieli nadają zgromadzeniu charakter widmowy. Śpiewać nie można, bo oddech unosi pierze w powietrze, lepiej słuchać. Jedna ze starszych gospodyń, specjalistka od opowieści, baje wśród ogólnego milczenia. O królu wężów, złotogłowcu, mieszkającym na wysokiej górze, zwołującym raz do roku wszystkie węże na naradę. Strach wtedy spojrzeć, bo cała góra drga i mieni się od gadów. O utopcach mamiących ludzi nocą na głębię. Był taki, co żył z nimi na dnie wody i po latach do wsi powrócił, lecz od dziwów, jakie tam zobaczył, rozum mu się pomieszał.

O pannach wodnych, o dziadzie leśnym, o siedmiu braciach zamienionych w kruki, o siwku złotogrzywku... Zasłuchane pracownice ani spostrzegają, że do izby wkradły się urwisy chłopaki, by równocześnie dmuchnąć z dwóch stron. Podrywa się chmura pierza podobna śnieżnej zawiei, kołuje aż pod pułapem. Baśń przerwana. Siedząca najbliżej drzwi porywa za miotłę, by grzmotnąć porządnie szkodników, lecz ci już uciekli, krztusząc się śmiechem i  pierzem.

...Baśnie, prządki, „szkubaczki", dawny obyczaj, zapamiętane z dziecinnych lat formy życia - gdzie wy? Minęły jak srogie „lute" mrozy, którym kusy, zmienny miesiąc zawdzięcza swą nazwę.

Hej, bo luty bywał luty. Obok mrozów ciężką plagę stanowiły wilki, szczególnie agresywne w tym okresie rozpoczętej rui. Biada, komu droga wypadła nocą; a bywało niebezpiecznie  wyjść z chaty o zmierzchu. Stada okrutnych rabusiów wpadały do wsi, podkopywały się pod chlewy i obory, ślepiami błyskały w mroku. Strach, strach. Bezradni wobec tej grozy i ciągłych szkód, ludzie wsiowi zwracali się o ratunek do Najmiłosierniejszej Instancji, do Matki Boskiej Gromnicznej. Stare legendy ukazują nam Panią Niebieskiego Dworu z gromnicą zapaloną w dłoni, strzegącą chat przed wilkami pośród mroźnej zawieruchy. To znów głodny i zły wilk, postrach okolicy, zdąża pokornie świętymi śladami, już obłaskawiony. Pani Gromniczna ratuje sierotkę zabłąkaną w boru, rozpędzając stado wilków gotowe pożreć dziewczynkę.

Dawne się zdają te wilcze historie, lecz czyż są istotnie tak dawne? Na Śląsku Cieszyńskim, w okresie pierwszej wojny światowej, gazda z przysiółka Witalusz, opodal Skoczowa, pojechał z synem w wilię Gromnicznej do lasu po drzewo. Zabawili się przydługo, mrok zeszedł i nim zdążyli z lasu wyjechać, zwęszyły ich wilki. Całe stado. Ścigani, ledwo że zdołali wpaść do kamiennej pasterskiej koszary, z jednej strony otwartej, i w tym wejściu rozpalili ogień. Wilcy ognia się boją. W śmiertelnym strachu stary i młody przez całą noc dokładali drew, modląc się do Najświętszej Panny, a wilki z drugiej strony ogniowego wału czekały, rychło oblężonym paliwa zabraknie. Oj, kuso było z paliwem, spalili już wszystko, co w dzień narąbali, potem poszły deski z sań, potem płozy... Bogu dzięki, jednak starczyło ognia do świtu, a gdy się rozwidniło, wilki odeszły jak mary. Dzień nie pora dla nich. Gazda z chłopcem wsiedli na konia i co tchu do domu. W chacie nie było nikogo, bo gaździna poszła do Górek Wielkich na mszę świętą. Oni dwaj namodlili się przez tę noc jak nigdy w życiu, więc już do kościoła nie szli, pragnąc tylko jeść i spać. Znaleźli w piecu kiszki kaszane z podgardlem, podjedli zdrowo i legli w alkierzu. Obudził ich lament babski. Gospodyni w izbie pyskuje, zawodzi: „O ja nieszczęsna boroczka, o ja sierota! Wczoraj mi wilki chłopa  i syna zeżarły, a dziś jakaś cholera przyszła i kiszki wyjadła!"

Czy to na skutek niewątpliwej zmiany klimatu, czy z winy nie ustalonej długości - luty pełen jest przeciwieństw. „Podkuj buty - idzie luty" - powiada jedno przysłowie, a wnet drugie: „Na świętego Grzegorza idzie zima do morza", dalej: „Na świętego Macieja - pierwsza wiosny nadzieja", „Przy świętej Dorocie chusty schną na płocie". Równocześnie zaś ocieplenie w pierwszej połowie lutego stanowi niechybną zapowiedź długotrwałych mrozów, i odwrotnie: „Kiedy na Gromniczną mróz, zładuj sanie, szykuj wóz", „Kiedy na Gromniczną ciecze, zima się jeszcze przewlecze", „Na Gromniczną niedźwiedź budę naprawia albo rozwala". Jedno jest pewne: pod mroźną, lutą pokrywą czuć już potężne pulsowanie wiosny. W tym tajemnica sprzeczności.

Niegdyś na świętą Agatę był zwyczaj święcenia soli. Sól - symbol mądrości. „Wy jesteście solą ziemi." Mądra i mężna była owa Sycylijka Agata, która przeniosła męczeństwo nad ponęty rzymskiego wielkiego świata. „Ani moc moja kamienna, ani ciało moje spiżowe" - skarżył się Hiob. Lecz wątła dziewczyna okazała się silniejsza od spiżu i miedzi, twarda jak kamień, noszący wspólne z nią imię. Stało się zaś tak, gdyż całkowicie zaufała Panu.

Sól od najdawniejszych pogańskich czasów otoczona jest szacunkiem. Brak tego poszanowania mści się niezgodą w rodzinie. Chleb i sól streszczają w sobie wszystko, co dla ciała i ducha potrzebne. Przez podanie chleba i soli zawiera się trwałą przyjaźń.

Zarazem sól jest uosobieniem ziemi. Błogosławieństwo Kościoła udzielone w tym dniu soli obejmowało zatem świętą pokorną glebę-żywicielkę, całą nieobeszłą ziemię z jej kruszcami i rudami, skałami i mokradłami, z piaskiem, ową sypką mąką klepsydry prawieków. Sól święcona na świętą Agatę chroniła bydło od chorób, chatę od pożaru.

Zapusty, ostatki - to znów import włoski, przybyły w podróżnych łubach królowej Bony. Lecz surowy klimat polski nie dopuścił rozpowszechnienia się karnawału we właściwym italskim znaczeniu tego słowa i z ogólnej zabawy ulicznej został tylko pański kulig.

Piękny film, skrzący od barw. Konie buchające parą, fantastycznie przystrojone w pióropusze, chwasty, siatki spływające z zadów aż do sań. Sanie złocone, rzeźbione, sanie w kształcie łabędzia, sanie w kształcie orła, brzęczące janczarami uprzęży, pełne rozśpiewanych par, wlokące barwiste opony przez zaspy śniegowe. Na pierwszych saniach kapela: bębny, skrzypce, basy. Księżyc w pełni, ostre szafirowe cienie na oślepiającej bieli. Choć jasno jak w dzień, przodem pędzą konni z kagańcami. Krwawy odblask różowi śnieg. Na twarzach jadących maski, pod narzuconymi futrami dziwaczne pstre stroje. Kulig! kulig! Kraj biały, cichy, chaty uśpione, podobne śnieżnym pagórkom, zdają się nie wiedzieć nic o obcym zjawisku, co niby gomon przelatuje mostki, strąca w pędzie okiść z drzew. W pobliskim dworze ujadają psy. Stróż nocny wali lagą w okiennice: - Wstawajta! Maszkary jadą! Już skręcili na groble! Więc światła w oknach, szum i ruch jak w ulu. Jejmość, jejmościanki stroją się na gwałt drżącymi z pośpiechu rękoma. Jakże tak? Nie dawszy znać? A nie godzi się... Kucharz nieci ogień w kuchni, pachołek czyni toż samo w sieni na wielkim kominie. Służba lata jak szalona. Pan domu już się przyodział i stoi na ganku, gładząc wąsa z satysfakcją. Muzyka z dala wydaje się nikła niby brzęczenie komara, wprędce rośnie, aż zagrzmi tuż, tuż... Już są! Zatłoczony dziedziniec. Konie parskają. Krzyki, śmiechy. Nie rozpoznasz, kto zacz pod maską. Kulig! kulig!

Maska posiada szczególny urok. Karnawał jest wymysłem italskim, lecz maska - zwyczaj ogólnoludzki, zawsze nęcący. Odejść od samego siebie, być, bodaj na krótki czas, kimś całkowicie odmiennym, działać nie ponosząc za czyny odpowiedzialności, przeobrazić się... Toż przednia uciecha!

Wywrócili dom do góry nogami, wypili, zjedli, czym chata bogata, zostawiając próżne spiżarnie i piwnice. Potańczyli, jeśli w izbach mało miejsca, na majdanie. Konie pokarmione z ręki znów stoją przed gankiem, nim słońce wzejdzie, trzeba odwiedzić jeszcze parę dworów.

Bogatszy o sanie miejscowe, orszak wyjeżdża z opłotków, by zaraz popędzić w cwał. Kulig! kulig! Ochota rozsadza serca.

Niedobrze, gdy tej ochoty zbyt wiele, gdy przebiera miarę. Wesołość przemienia się wtedy w ciężki czad, dur odbierający rozum i godność. Wszak w chwili takiej właśnie przebrałej miarę ochoty powstała bezmyślna piosenka, popularna przed stu laty:

. ..Lazła niegdyś polska skóra -  dań ją ruski pazur,

 Ale Polak ciął mazura - hej, nie masz jak mazur!

Stanął wąż kuligowy. Krótki czas zapustów minął jak z bicza wystrzelił. Rozbawieni weselnicy ani się spostrzegli, gdy nadszedł Popielec. Proch jesteś i w proch się obrócisz!

Zapusty to pora zawierania małżeństw. Choć Wielki Post szybko minie, roboty polne mało zostawiają czasu na wesela. Polska była krajem rolniczym i rolniczy rozkład zajęć ustalał jej obyczaje... Ten, co w zapusty nie znalazł sobie żony, ta, co nie znalazła męża, stanowili przedmiot drwin. Piętnowano ich niepowodzenie przyczepianiem „klocka". „Klocek" bywał różny, natury raczej mizernej: główka od śledzia, obgryziony kuper kapłona, strzępek sukna lub kawałek drewna. Zwyczaj nakazywał przyczepić ozdobę tak zręcznie, by delikwent nie spostrzegł zamachu. Wieleż uciechy przyczyniali stąpający dumnie sławetny pan radca lub wykrygowana strojnisia, nieświadomi, że na plecach, zaczepiony o ubranie, dynda się fatalny klocek!

Rozhukaną wesołość niełatwo zgasić od razu, więc jeszcze w półpoście trzask rozbijanych na progach garnków przypomni minione uciechy. Również w półpoście przekupki odprawiały na rynku swoistą zabawę, zwaną combrem.

.. .Proch jesteś i w proch się obrócisz... Przed ciżbę karnawałową, huczną i bogatą, Kościół rzucał nieubłagane stwierdzenie znikomości rzeczy. Forysie i cugi, pióropusze na łbach końskich, głowice szabli otrzęsione klejnotami, splendory, złotogłowy, obnażone ramiona, muszki na barwionych licach, fantazja, żądza i pycha - proch jesteś i w proch się obrócisz! Proch jesteś, panie wielmożny, i nic więcej, tylko proch!

Czy te słowa są okrutne? Tylko poganinowi mogłyby się wydać takimi. Jesteśmy prochem, ale prochem nieśmiertelnym. Materią, z której Bóg powołuje nowe kształty lub wskrzesza minione. Z mułu ziemi powstały człowiek, gdy zaufa Bogu, osiąga moc niewzruszalną, tęższą niż spiż albo miedź. Otrzeźwienie, wywołane stwierdzeniem rzeczywistości, jest konieczne dla należytego przyjęcia nakazów i wysłuchania obietnic.

„...Dozwól nam, Panie, rozpocząć tymi świętymi postami zawód żołnierzy chrześcijańskich..."

... Zawód żołnierzy chrześcijańskich... To nie rozbawiony kulig, nie płoche maski, lecz mobilizacja dusz, dokonywająca się w ciszy i pokorze.

A obietnice? Są najczulsze, są ojcowskie:

„.. .będę szukał owiec moich... i wybawię je ze wszystkich miejsc, dokąd były rozproszone w dzień obłoku i chmury... Co było zginęło, szukać będę, i co się było oderwało, przyprowadzę..."

Zofia Kossak, „Rok polski. Obyczaj i wiara”

Odsłony: 1997