>>>RokPolski-Sierpień

Wojciech Goniowski  
in Rok Polski

Rok Polski; Sierpień

GWIAZDY I WIENIEC

„Gdy na świętego Prota jest pogoda albo słota, to na świętego Nikodema jest deszcz albo go nie ma..." - powiadają szydercy, przedrzeźniający przepowiednie atmosferyczne drogie rolnikom. Niech sobie drwią. Cokolwiek mówią, każdy wie, jak Polska długa i szeroka, że jeśli padało na Siedmiu Braci Śpiących i na świętego Medarda, a na Czterdziestu Męczenników był przymrozek, darmo spodziewać się pomyślnych żniw. Chyba że „marzec suchy, a mokry maj", zapowiadające „żyto jako gaj", zneutralizowały niepomyślne wnioski.

Bogactwo wróżb dotyczących pogody na żniwa świadczy o znaczeniu tej pory. Od zarania dziejów do niedawnych czasów Polska była krajem rolniczym, nie dziw więc, że głosem ziemi przesiąkły jej kultura i jej obyczaje. Problemy rolnicze zostawały żywe nawet dla tych, co bezpośredniego kontaktu z ziemią nie mieli. Żniwa stanowiły centralny punkt roku, oczekiwany z nadzieją i troską. Ogrom czasu i pracy, cała racja istnienia rolnika zależały od udanych albo nieudanych zbiorów.

Są niebezpieczeństwa, które dobry rolnik przewidzi i odparuje. Nie dopuści w swym zbożu do mietlicy, ognichy, kąkolu. Co najwyżej chabry, w myśl starego porzekadła: „Pszenica w bławacie, gospodarz w szkarłacie; pszenica w maku, gospodarz w kubraku; pszenica w rumianku, bywaj zdrów, kochanku!" Nie będzie miał w życie sporyszu ani w pszenicy niezmiarki. Ileż jednak gróźb zostaje, od jego woli i rozumu niezależnych! Przyjmijmy, że wróżby wypadły pomyślnie, a pogoda zastosowała się do nich uprzejmie. Święta Zofija, co kłosy rozwija, spełniła swoje zadanie, zboże podniosło się bujnie, w czerwcu faluje jak morze, kwitnienie przyszło w pogodę i białe, pachnące chlebem dymy pyłu unosiły się ponad polami, kłos pęcznieje z każdym dniem. Atłas zieleni nabiera złotego tonu. Wtedy lada burza położy ci zboże. Cały łan legnie pokotem, wiatr go stratuje niby tabun koni, deszcz przytłucze ciężkie kłosy, które już nie wstaną. A grad zostawiający na polu zniszczenie równe szarańczy! A dziki, wychodzące z lasu o zmierzchu, gotowe zećpać w jedną noc całe pole owsa czy jęczmienia! Każda godzina jest nabrzmiała groźbą.

Choć rolnik z zawodu musi stać się filozofem, bywa, iż niepokój wyciąga go nocą z chaty. Staje, patrzy, skąd wiatr wieje, czy księżyc jest czysty, czy też w lisiej czapie. Z ulgą spogląda w niebo pogodne, przecudne, sierpniowe niebo, o szczególnie ciemnym, choć przeźroczystym błękicie. Wokoło panuje cisza, tylko liście topoli trącane nieuchwytnym wiatrem szemrzą jakby struga wody. Zmilkły dawno żaby, zmilkły ptaki, gwiazdy spadają bezszelestnie świetlistymi smugi. Mawiano nam w dzieciństwie, że wystarczy powiedzieć życzenie, w chwili kiedy gwiazda spada, aby się spełniło. Więc któż nie wpatrywał się uparcie w niebo szepcząc czyjeś imię? Bardzo rzadko udawało się schwytać promienisty błysk, a jeszcze rzadziej doczekać spełnienia prośby. Ten poetycki pogląd był zresztą świeżej daty.

Znacznie groźniejsze znamiona posiadała słowiańska wiara. Według niej spadająca gwiazda była Latawicą, złowróżbną boginką przestworza, upatrującą ofiary w postaci młodego chłopca. Ten, którego wybrała, sechł od wewnątrz i umierał. Więc gdy w błękitnej ciemni gwiazdy poczynały zapalać się i gasnąć, matki, narzeczone, kochanki, siostry drżały szepcząc skuteczne zaklęcia.

Wielka poezja nauki powiada, że wszechświat jest kulą rozpędzoną, wirującą, rozszerzającą się nieustannie na wszystkie strony jak bańka mydlana pod wpływem oddechu. My, pyłki na pyłku globu, wirujemy wewnątrz czarodziejskiej bani, porwani w jej bieg, bombardowani, przeszywani tysiącem promieni krzyżujących się w kosmosie. Nie ustrzegą przed nimi zaklęcia matki ni kochanki. Nie zabezpieczy zbroja. Lecz starożytne pojęcia wydają się mniej naiwne, niżby można sądzić, skoro wyrażają właściwą zasadę współzależności i ścisłego powiązania wszystkiego, co jest stworzone.

Gorsza od poprzednio wymienionych niebezpieczeństw, straszniejsza niż grad lub burza jest wojna. Lokalna czy totalna - stanowi klęskę dla rolnika. Trud rolnika wymaga pokoju, oddycha pokojem, żyje nadzieją pokoju. Zmieniają się sposoby uprawy, traktor wyparł sochę i wołu, lecz gleba jest wciąż ta sama, kolejność pór roku nie ulega zmianie. Praca rolnika pozostaje odwiecznie wpleciona w rytm ziemi. Wojna od czasów Kaina stanowi zakłócenie harmonii. Ludy nomadzkie, nie związane z gruntem, szczepy myśliwskie, szukające wciąż nowych terenów dla łowów, mogą żyć wojną, nawet pragnąć wojny. Dla ludów rolniczych wojna jest zawsze przekleństwem.

Powaga żniw maluje się w obrzędowości towarzyszącej zbiorom. Zboże posiadało swoje bóstwa, podobnie jak woda lub las. Czarnooka Południca, młoda urodziwa wiedźma w wieńcu z maków, tropiła leniwców, co by zasnęli w biały dzień na miedzy wśród zboża. Podobna do Latawicy, wróżyła śmierć temu, co ją ujrzał. Mniej groźna, natomiast szpetna i pokraczna była Rżana Baba, czyli Żytnia Baba. (Stara nazwa żyta: reż - utrzymała się jeszcze na Śląsku. W pozostałych dzielnicach Polski mamy tylko ślad jej w rżysku.)

Najważniejszym był skrzat Plon pilnujący zbiorów. Pokrewnymi mu były pionki, pomniejsze skrzaty mieszkające w spichrzach, ukazujące się nieraz w postaci kocura.

Podobnie jak w innych wypadkach, nad tą gromadą pogańską Kościół położył swą pieczęć mówiąc: Ta praca jest zbożna. Wianuszki z rozchodnika, mięty i macierzanki święcone na Boże Ciało z wetkniętymi w nie zwitkami papieru, na których nagryzmolono pierwsze słowa czterech Ewangelii czytanych podczas procesji - zakopywano na rogach pól, by ustrzec zbiory przed szkodą. W uroczystej wotywie, odprawianej w każdej parafii przed żniwami, kapłan mówi: „Wylej, Panie, błogosławieństwo Twoje na lud Twój i plony ziemskie... Racz obdarzyć nas urodzajem owoców ziemi, bez których w życiu doczesnym obejść się nie możemy..."         A żniwa rozpoczynane bywają w sobotę, dzień poświęcony Maryi, Matce Bożej.

Od maszyn, traktorów i snopowiązałek cofnijmy się wstecz o czterdzieści lat, w czasy, gdy obyczaje żniwne trwały jeszcze w swojej mocy. Cóż to jest czterdzieści lat? Jedno pokolenie, a zda się, że dzieli nas przestrzeń więcej niż stuletnia...

Nadszedł więc szczęśliwy dzień, gdy kłosy zbielałe proszą się o sierp lub kosę. Jak dawny żołnierz na dawnego typu wojnę, ludność przywdziewa na żniwa nowe obleczenie. Odżywia się lepiej. Żadna baba nie sprzeda w czasie żniwa jajek ani sera. Zasadniczym narzędziem pracy jest sierp o rysunku nowiu. Nów nie zmienił swego kształtu od tysięcy lat, sierp nie odmienił się również.

Praca sierpem stanowi zaszczytny przywilej kobiet. Wychodzą stare i młode na pole, pięknym półkolistym ruchem odkładając na powrósło garście ścięte równiutko przy ziemi. Każdy ruch celowy, oszczędny jest owocem wielowiekowego doświadczenia, nabiera cech prawie liturgicznych. Przygięcie, wyprostowanie, przygięcie, znów nachylenie. Już garści tyle, że trudno je objąć. Więc przycisk kolanem, wiązanie powrósła. Kołek wyjęty zza paska spódnicy pozwala skręcić węzeł słomiany tak mocno, że nic go nie przerwie. Kołek powraca za pasek, nowe powrósło na ziemię, znowu garść za garścią, i wciąż te same ruchy niespieszne, wytrwałe. Słońce praży, powietrze dygocze z upału, pot ścieka po twarzach na ziemię, świerszcze grają.

Przy snopach sierpowych, ciężkich, równych, snopięta maszynowe, sczepione sznurkiem byle jak, raz za wysoko, raz za nisko, rozlatujące się na widłach, wyglądają rażąco tandetnie. A jednak tamten znój czcigodny musiał ustąpić pod naporem życia niosącego nowe formy, nowe obyczaje. Co minęło, nie powróci.

Czy przynajmniej ludzie mniej dzisiaj pracują? Gdzież tam, pracują tyleż samo albo więcej, lecz inaczej. Wolny rytm został zastąpiony przez pośpiech - dokładność zmieniła się w szybkość. Wysiłek został ten sam, tylko odarty z uroku sprawiającego, że dawne żniwa były zarazem obrządkiem.

Stawianie snopów w kopki, kopy, mendle, zwożenie ich - to męska zabawa. Żniwiarki kończą swą pracę, przejawiając niecierpliwość. Bo dożynają już ostatnie pole, na którym ma zostać „przepiórka".

„Przepiórka" (w niektórych stronach Polski zwą ją pępkiem, chrzępkiem albo zżynkiem) - to kępka zboża zostawiona pośrodku pola, zwykle na górce, by była z dala widoczna. Żniwiarki tnąc okrążają ją (stąd dożynki nazywają się także okrężne), aż zostanie tyle kłosów, ile zajmuje powierzchnia dwóch dłoni. Najstarsze kobiety dzielą kłosy na trzy części i z każdej splatają warkocz. Trzy warkocze związują w górze tuż przy kłosach czerwoną tasiemką. Pod utworzone w ten sposób sklepienie kładą płaski kamyk, na kamieniu czyste płótno, na płótnie bocheneczek chleba. To obiata dla skrzatów, nagroda za dopilnowanie zbiorów. Gdy „przepiórka" ukończona, dziewczęta mogą przystąpić do plecenia wieńca.

Na wieniec już poprzednio odkładano z każdego pola najpiękniejsze kłosy. Prócz zbóż będą weń wplecione pachnące szyszki chmielu, leszczynowe orzechy, jarzębina i kalina. Wieniec barwny, dostojny otrzyma formę zamkniętej korony. Przodownica, ta, która najwięcej snopów użęła, poniesie go gospodarzowi, otoczona śpiewającą gromadą.

„Plon niesiemy, plon!" - stara pieśń dożynkowa, podobnie jak weselna o chmielu i wiosenna o Marzannie, uchodzi za zabytek pogański. Każda dzielnica, każda epoka dorabia do niej swoje słowa, lecz nuta i przyśpiewek zostają te same.

...Kogóż to niesie gromada? My rozumiemy dziś, że dostatek, bogaty zbiór, lecz niegdyś niesiony był Plon. W koronie zbóż i owoców siedział skrzat dobroczynny, jego to uroczyście wręczano gospodarzowi. Wzajemne przyśpiewki, odbieranie wieńca, wszystko nosiło charakter obrzędowy, po czym dopiero następowały poczęstunek i zabawa.

Jeszcze kopy lub kopki złocą się na polach, gdy pług już ciągnie między nimi czarne smugi podorywki. Nowy trud pod nowy siew, bo życie nie zna spoczynku.

Pracę rolnika, mozolny wysiłek cichych, co posiędą ziemię, upodobała sobie Królowa Pokoju. Matka Siewna, Matka Zielna odsunęła dawne bóstwa, przejmując opiekę nad pracą żniwiarza. Królowa Nieba i Ziemi władająca wszystkim, co żyje, pozostałażby obojętna na to, co z ziemi wyrosło, od nieba zależne, na ziemi pracuje? Pobożność ludu polskiego uwiła Jej wieniec legend piękniejszy niż dożynkowy. Najświętsza ochrania dłonią przed jastrzębiem gniazdo skowronka, przyjaciela rolnika. Przed potopem całe źdźbło od góry do ziemi stanowiło kłos. Gdy potop zalał świat i jeszcze wierzchy zbóż widniały nad wodą, Przeczysta uchwyciła w rękę podmywane falą czubki, wołając błagalnie: Choć tyle, choć tyle pozostaw im, Panie! I kłos ocalał w wymiarze Jej dłoni. Ona uciekając do Egiptu pomogła w siewie strudzonemu chłopu. Posiana przez Nią pszenica rośnie w oczach, już idzie w kolana, już się kłosi, aż tu wysłańcy Herodowi nadbiegają. - Nie widzieliście Niewiasty z Dzieciątkiem uciekającej na ośle i starego męża przy nich? - (A tupot kopyt jeszcze słychać na gościńcu.) - Ano widziałem, widziałem - przyznaje siewca. - Dawno? - nalegają (a białą zasłonę głowy widać jeszcze za zakrętem). - Kiedym tę pszeniczkę siał - objaśnia chłopek-roztropek i siepacze zniechęceni zawracają.                                                                     

Tej Opiekunce, Matce miłości pięknej i nadziei świętej, lud polski składa zboża i zioła w dniu Jej Wniebowzięcia. Ona poniesie je ze sobą niby wonny oddech ziemi - hołd Stworzycielowi od Jego stworzenia. Rzeczniczka wszelkich potrzeb i nędz świata. Przodownica miłosierna, odziana w koronę uwitą z kłosów, zroszoną kroplami znojnego ludzkiego potu.

Zofia Kossak, „Rok polski. Obyczaj i wiara”

Odsłony: 1192