Drukuj

>>>RokPolski-Lipiec

Wojciech Goniowski  
in Rok Polski

Rok Polski; Lipiec

POUCZENIA LIPCOWE

Na Śląsku i w Beskidach Wschodnich stoją jeszcze, acz coraz to rzadsze, stare drewniane kościółki o przejmującym uroku. Wzniesiono je tak dawno, w epoce tak różnej od dzisiejszej, że nikt nie potrafi wyobrazić sobie ich spadzistych kształtów w postaci nowej, pozbawionej nalotu mchów. Strome dachy spływające gontem nieomal do ziemi, zdają się być naturalnym wykwitem gruntu, na którym stoją, najwłaściwszym wyrazem duszy kraju. Wnętrza tych świątyń, przesiąkłe żywicą i ludzkimi modłami, dźwięczą niby pudło skrzypiec i chwalą Boga, nawet gdy są próżne.

Wokoło ścian biegną niskie podcienia, zwane sobotami, służące jako ochrona procesji w czas deszczu, a zimą jako przechowalnia uli. Kościół - wiadomo - potrzebował wosku na świece, więc z konieczności posiadał pasiekę. Pnie pszczelne stały wzdłuż cmentarnego muru na przemian z tablicami nagrobnymi o napisach przez lata zatartych. Pszczoły z kolei potrzebują lip, przeto wielkie lipy, stare jak kościół sam, ocieniały wysoki dach, wypełniając powietrze słodszym od kadzidła zapachem. Lipy w kwiecie, brzęczenie pszczół, drewniane omszone ściany, wnętrze grające modlitwą jak staroświecka szkatułka tworzą syntezę czaru, którego żadne pióro nie wyrazi, czaru, którego wspomnienie wystarcza, by ujrzeć oddaloną ojczyznę jak żywą.

Gdyby miesiące posiadały herby, lipiec powinien otrzymać jako godło złotą pszczołę. Piękny i zaszczytny znak. Według prastarych wierzeń ludowych, pszczoła (w niektórych częściach Polski lud wymawia: pczoła) nie jest zwyczajnym owadem jak osy czy bąki. Posiada duszę nieśmiertelną, człowieczej równą. Nie wolno zabijać pszczoły, podobnie jak bociana lub jaskółki. Za czasów wczesnopiastowskich w razie zgonu gospodarza lub narodzin

syna krewni obowiązani byli oznajmić o tym pszczołom, choćby zdarzenie miało miejsce w zimie, gdy roje spały w ciemniku. Toż samo czyniono w razie śmierci księcia panującego nad dziedziną. Wosk od pszczół jarych miał własności odczyniania uroku.

Wieloletnia zażyłość z pszczołami pozwala wejrzeć w bardzo dziwne sprawy. Pszczoły, nawet obce, nie kłują „swojego człowieka", pszczelarza. Poznają go jak owce pasterza. Pszczelarz może posłać swój rój w formie ekspedycji karnej dla wymordowania roju konkurenta pasiecznika, który go obraził, albo przynęcić obcy rój do swojej pasieki. Pszczoły w jego ręku stanowią groźną, chociaż miododajną legię, posłuszną każdemu zleceniu. To nie bajki, lecz fakty znane każdemu pszczelarzowi. Oczywiście nie inżynierowi pszczelnictwa, lecz bartnikowi z dziada pradziada, takiemu, co śmieje się z maski drucianej i potrafi oswoić dziką barć odkrytą na drzewie. Przed wojną spotykało się na ziemiach Polski podobnych mądrych staruchów, czarodziejów otoczonych pszczelim rojem.

Lipowy miód jest najlepszym z miodów. Niby dojrzały burgund zachowuje w sobie energię słoneczną. Określenie „stary lipiec" brzmiało jako najwyższa pochwała dla trunku. Miesiąc lipiec wyraża się przede wszystkim zapachem. Nie tylko lipy zmieniają proces oddychania w rozkosz. Wszystko pachnie. Tu las sosnowy rozgrzany, tam przydrożna macierzanka, opodal pole żółtego łubinu...

W lesie wonieją grzyby, dzikie maliny, zapóźnione poziomki, ziele zwane bagnem, którego nie znoszą mole, i pokorne, zawsze obficie rodzące czernice. Ulubiony przysmak rzadko już spotykanych niedźwiedzi, pastuszków, ptaków, bezcenny dla gospodyń, użyteczny w lecznictwie. Dobra ta roślinka nie ma ustalonej nazwy, a raczej traci swe właściwe imię na rzecz krewniaczki, czerwonej borówki. I tylko w okolicach, gdzie ta ostatnia zwana jest brusznicą, czarna jagoda (względnie czernica) odzyskuje prawowite miano: staje się borówką. W Beskidzie Śląskim góralki do zbierania czernic używały do niedawna drewnianego grzebienia czy zgrzebła o rzadkich, długich zębach, którym przeczesywały krzaki strącając owoc do podstawionego kozubka. W tychże Beskidach turysta, pragnący usiąść na giętkiej, borówczanej ścieli, musi wprzód poświęcić dłuższą chwilę wyjedzeniu z danego miejsca czernic, grożących poplamieniem ubrania.

Lipiec i jego wonie stanowią istotę lata, punkt szczytowy roku, od którego rozpoczyna się spadek ku nieuniknionej jesieni. Cóż stąd, że dopiero w drugiej połowie lipca rozpoczynają się żniwa, walna kampania rolnika, o której myślał i dla której trudził się przez cały rok? Spełnienie jest zawsze schyłkiem.

Lipiec w kolejności miesięcy wypada siódmy. Rok bieżący, który dotychczas uchodził za młody, mający wiele czasu przed sobą do spełnienia poczynionych obietnic, zrealizowania pragnień ludzkich - staje się kusy, przyśpiesza biegu. Koniec rozłąki wyśniony przez tęskniące serca poczyna przerzucać nadzieję na okres dalszy, na rok następny. Bo już połowa minęła... Bo już lipiec...

W Polsce szczególną opiekunką lipca jest święta Anna, Matka Bożej Matki. Imię Anna (po hebrajsku Hannah) znaczy Łaska. Rozumiemy, że inaczej zwać się nie mogła prosta, pozornie zwyczajna kobieta, której dane było stanąć u progu Odkupienia świata.

Skromna powszedniość, z jaką nieogarniony Majestat Boży dokonał misterium Wcielenia, zachwyca i dodaje otuchy. Wszak Tajemnica Przedwieczna mogła objawić się ludziom w niecodzienny, fantastyczny sposób, jak nam to usiłują wmówić apokryfy dotyczące dzieciństwa Chrystusa Pana. Słowo mogło zstąpić na ziemię płomieniem, gromem, orłem, w postaci anioła lub dorosłego człowieka. Lecz Bóg nie lubi cudotwórstwa. Cuda dzieją się wówczas tylko, gdy są niezbędnie potrzebne lub sprowokowane wiarą, której obiecano, że zdoła uczynić, co zechce. Bóg sam z siebie sprawia swe wyroki prostymi środkami, rękoma ludzi poddanych Jego woli. I dla Wcielenia wzór został obrany zwyczajny, tak by każda rodzina mogła iść śladem Najświętszej Rodziny. ...Byli sobie tkacz Joachim i Anna, 75             dziadkowie, którym narodził się Wnuk. A ten Wnuk był Synem Bożym...

Polskie sanktuarium świętej Anny znajduje się na Śląsku, na górze noszącej toż imię, pamiętnej z bojów w czasie powstania śląskiego w 1921 roku. Ludność całego Śląska otacza czułą czcią lipcową Patronkę, zwąc ją po prostu Anulką albo Babcią Chrystusową, dzień jej zaś jest rokrocznie wspaniałą manifestacją uczuć religijnych Śląska.

Wyobrażenie świętej Anny stanowi mały posążek, nie większy niż dłoń, ginący wśród ozdób ołtarza. Posążek ten, znaleziony czy też wyorany przed wiekami, w miejscu gdzie obecnie wznoszą się kościół i klasztor, jest starożytny i - podobnie jak gdy chodzi o cudowną Matkę Boską Gidelską - nie można z całą pewnością zaręczyć, czy pierwotnie wyobrażał tę świętą postać, której miano nadał jej szczęśliwy oracz, znalazca. Lecz o cóż chodzi? Święta Anna, zwana Samotrzecią, trzymająca w ramionach Córkę i Wnuka, oboje w tym samym dziecinnym wieku, miłowana i czczona, słynie cudami nie gasnącymi do dziś.

Słynny obraz Leonarda da Vinci przedstawiający świętą Annę z Maryją i Dzieciątkiem należy do najpiękniejszych dzieł, jakie stworzył świat. Drewniany posążek Anny Samotrzeciej ze śląskiej góry jest nieudolny, niewiadomego pochodzenia. Jednakże tamto mistrzowskie dzieło nie uzyskało żadnej z łask, którymi Bóg hojnie obdarował owo ubogie wyobrażenie. Inne tu działają kryteria, inne walory zdobywają Niebo. Nie talent ani piękno po ludzku pojęte, lecz wiara, nadzieja i miłość stanowią właściwe znaki lądowania dla świetlistego ptaka Łaski, szybującego ponad mrokiem ziemi.

W lekcji Mszy świętej na dzień 26 lipca czytamy:

„... Niewiastę mężną któż znajdzie? Daleko i od ostatecznych granic cena jej. Ufa w niej serce męża... Odda mu dobrem, a nie złem, po wszystkie dni żywota swego. Szukała wełny i lnu i robiła dowcipem rąk swoich... I w nocy wstawała, i dała pokarm domownikom swoim... Rękę swoją ściągnęła do rzeczy wielkich, a palce jej ujęły wrzeciono... Upatrywała ścieżki domu swego, a chleba próżnując nie jadła. Niechaj chwalą ją uczynki jej..."

Można o Polsce i Polakach mówić wiele rzeczy dobrych lub złych i zdania te będą uzasadnione, choć sprzeczne. Jest jedna cecha, na którą wszyscy, nawet wrogowie, przystaną: Polska była zawsze i będzie krajem „mężnych niewiast", dzielnych kobiet, oddanych matek, wiernych żon, żon-przyjaciółek, wspólniczek trudów mężowskich. Słowa Pisma Świętego przeznaczone na dzień świętej Anny dadzą się w całości zastosować do bardzo wielu kobiet polskich. W boju - walczą obok mężów, w dobie niewoli - podtrzymują ducha, w szare codzienne dnie - chleba próżnując nie jedzą. W niskich chatach wiejskich, przeludnionych miastach czy w ciasnych pokoikach wygnańczych wielkich metropolii Zachodu utrzymują przy życiu rodzinę pracując dowcipem rąk swoich. I w nocy wstają przygotować pokarm domownikom swoim. Ufa w nich serce męża, chwalą je uczynki ich, a życie, acz pozbawione rozgłosu, posiada woń i słodycz lipcowego miodu.

Przy siwowłosej Anulce, Babce Chrystusowej, stoi święty Jakub Apostoł, czcigodny i mądry. Powiada:

„...Bądźcie wykonawcami słowa, a nie słuchaczami tylko, oszukującymi samych siebie... Kto jest słuchaczem słowa, a nie wykonawcą, ten podobny będzie człowiekowi przypatrującemu się obliczu narodzenia swego w zwierciadle. Bo przyglądnął się sobie i odszedł, i zaraz zapomniał, jakim był ”.

„Wykonawca" - czyli człowiek czynu. Wszelki czyn wymaga wysiłku, wysiłek - to praca. Gdy kobieta rodzi, artysta lub rzemieślnik tworzy, robotnik kieruje maszyną, rolnik uprawia ziemię, żołnierz walczy - właściwe spełnienie przynależnego każdemu zadania zależy od sumy włożonej w nie pracy.

A tak, na przekór rozmarzającym woniom gorącego lata, godłem lipca pozostaje niestrudzona, pracowita, użyteczna pszczoła.

Zofia Kossak, „Rok polski. Obyczaj i wiara”

Odsłony: 1124